Grudzień zaczął się już na dobre. Nawet tego nie zauważyłam. Każdy kolejny dzień pędzi, jeden się kończy kolejny zaczyna. Wczorajsze popołudnie spędziłam w pachnącej korzenną przyprawą kuchni. Uwielbiam piec pierniki. Przypominają mi że zbliża się czas, który tak uwielbiam, że już niedługo... Święta!
Pierniki które piekę nie robią się twarde. Nie trzeba ich piec na dwa miesiące przed planowanym objadaniem się. Dlatego u mnie robię je zazwyczaj 2-3 razy, bo pierwsza partia nigdy nie może dotrwać do Wigilii.
Pierniczki.250g cukru (375ml)
250g miodu (225ml)
cała Kasia
3 łyżki kakao
2 płaskie łyżeczki amonu (kwaśny węglan amonu)
1 łyżeczka sody
1 opakowanie przyprawy korzennej do piernika
4 jajka
1kg mąki ( zawsze jest więcej potrzebne )
Cukier, miód, Kasię, kakao, amon i przyprawę rozpuścić na wolnym ogniu i ostudzić.
Wlać do miski, dodać mąkę, sodę i jajka. Zagnieść. Ciasto powinno być konsystencji plasteliny - takie nieprzyklejające się do rąk, ale też nie suche, dlatego tę mąkę ponad kilogram należy dodawać małymi porcjami. Piec ok. 7min w 170°C, w termoobiegu.

W tym roku chciałabym aby były w dwóch kolorach i milionach ich odcieni - beż, bordo, ecru, krem... Mam ochotę na takie jednolite kolorystycznie święta. I taka będzie moja choinka - zachowana w dwóch kolorach.
Dostałam od Mikołaja śliczne foremeczki ceramiczne do muffinów. Moje maleństwa do babeczek schowałam, teraz do kolekcji mam większe. Dla samej przyjemności posiadania...

Jestem zakochana w tych drobniutkich, białych foremkach. Cieszą moje oczy, bo piękne przedmioty to sama przyjemność...
Chciałabym Święta JUŻ. W tym roku będą inne niż zawsze, ale na pewno będą równie piękne.
Pozdrawiam Was w trochę nostalgicznym nastroju,
Agnieszka.
PS. Pamiętajcie o
CANDY!