29 lis 2009

jak nie było, to nie było...

A teraz drugi spadł mi z nieba.
Kilka dni temu zadzwonił do mnie wujek z pytaniem, czy potrzebuje jeszcze podstawę od Singera. Rozmawiał z kolegą i okazało się, że jedno takie cudeńko stoi u niego w ogrodzie. Kolega chciał się go pozbyć w zamian za pudełko czekoladek. Aż tyle kosztowało mnie zdobycie Singera. Długo długo wiatr hulał w polu i żaden nie pojawił się na mojej drodze. Potem znalazł się jeden. A teraz... Czyż to nie szczęście? Chyba los chce ukoić moje nerwy. I dobrze mi z tym.







EDIT:

Stapelia grandiflora we własnej osobie.



Rozkwitła dziś w nocy.

24 lis 2009

floralny cud.

Mój parapet jest pod stałą obserwacją. Jedna z moich nietypowych pupilek postanowiła zakwitnąć. Potrzeba nam jednak słońca, czy ktoś ma go może zbyt wiele i mógłby podesłać? W Poznaniu niestety słoneczny deficyt, a pąk już-już mógłby się rozwinąć.



Swoją drogą - wiecie co to jest?

Buziaki!

20 lis 2009

lubię...

... planować, układać, systematyzować. Niestety tak już mam. Taka już jestem. Lubię robić to co zaplanuję, mieć wszystko zorganizowane w sposób ułatwiający mi odnalezienie czegoś, sprawdzenie. Moje zeszyty zawsze były bardzo kolorowe, popodkreślane. Definicje pisałam na fioletowo, ważne zagadnienia pisałam na małych, żółtych, samoprzylepnych karteczkach. Lubię wszystko składać wg. jednego, wymyślonego schematu.
Dlatego kiedy zobaczyłam Dziennik Kuchenny wiedziałam, że muszę go mieć. Postanowiłam wszystkie moje przepisy zebrać w jedną całość i stworzyć mój własny kuchenny podręcznik.









Prosiłyście o przepis na moje owsiane ciasteczka, podaję w formie zdjęciowej.
Ostatnio dużo się u mnie dzieje. Dlatego tak tu jestem "skokowo" i dlatego nie komentuję Waszych wpisów z taką częstotliwością jak zwykle. Obiecuję, że jak troszkę się poprawi sytuacja znów będę stałym i częstym gościem na Waszych blogach.

Buziaki!

15 lis 2009

codzienne zajęcia.

Już jestem.
Przede mną kilka projektów, być może ważny wyjazd. Nie wiem jak to będzie, bo niektóre rzeczy nie są ode mnie zależne ( ah złe, marudne szefowe... ), ale mam nadzieję, że uda się zrealizować "wycieczkę" do pewnej przemiłej osoby.
Chciałam powiedzieć, że po raz kolejny spotykam się tutaj z niesamowitą bezinteresownością, życzliwością. Kochana Ita przysłała mi... mech! Strasznie spodobały mi się zielone kule, które prezentowała na swoim blogu i... Ita obdarowała mnie podobnymi. Ne miałam okazji zrobić im zdjęcia przedwczoraj. Prezentuję je więc w towarzystwie sobotnich zakupów.







Dziękuję Ci raz jeszcze, Kochana!

W ostatnim czasie zauważyłam na Waszych blogach wyróżnienia dla mnie - dziękuję bardzo! Niestety, z racji mojego braku konsekwencji z robieniem różnych rzeczy na bieżąco, nie potrafię dokładnie wskazać, gdzież one się znajdowały. Jak tylko odnajdę owe wyróżnienia na pewno o nich napiszę i przekażę dalej.

Mam w planach kilka projektów do wykonania, niedługo ich efekty.
Być może będą zaskakujące.
Buziaki!

4 lis 2009

[kliknij aby powiększyć!]

Ania ma wieeeeelkie serduszko i talent jak stąd na księżyc!



Dziękuję x 1000...0!

Bezpalczatki są w pięknym kolorze, są cieplusie, są rozkosznie słodkie, same oh i ah ślę pod ich adresem! ( I właśnie w nich piszę posta, co oznacza, że są też baaardzo praktyczne! Są REWELACYJNE!

3 lis 2009

mam cię! i... choroba jest nudna.

Długie poszukiwania mają swoje dobre strony. Szukanie czegoś, czego się bardzo chce, zakończone znalezieniem swojego marzenia jest niesamowicie satysfakcjonujące, uszczęśliwia. Tak było z moim Singerem. Baaardzo go chciałam. Uruchomiłam wszelkie możliwe kontakty. Singer babci dostała siostra Mamy, Singer 'wsiowy' trafił na... złom ( nie mogę tego znieść... ). Aż w końcu pewna wspaniała osoba powiedziała, że taki zapomniany i niechciany stoi na wsi, w domu jej rodziców. Że może podpytać i może, może uda nam się ściągnąć go do Poznania. Cała akcja trwała w sumie kilka tygodni. Najpierw owa osoba musiała poprosić tatę, aby sprawdził czy go ma. Miał. No ale wyciągać coś z zagraconej szopy nie jest tak łatwo. Na szczęście tata owej osóbki uparł się i wyciągnął moje cudo na światło dzienne. Wczoraj do mnie przyjechał. Czekałam do dziś aby zrobić mu jakieś zdjęcia, bo z lampą po ciemku to nie przystoi. Nie takiemu elegantowi. On potrzebuje doskonałej oprawy. I tak oto trafił do mnie, mój jedyny, wspaniały [SINGER].





W ramach prezentu dostałam wspaniałe lustro. Ma grubą drewnianą ramę, kropeczki wokół ( ah Ushii! wiem co czułaś pisząc o lustrze ze szwedzkich blogów! ), wygląda jakby miało sto lat. Zakochałam się w nim, jest cudowne, niesamowicie klimatyczne! Jak tylko zmienię wystrój pokoju na pewno zawiśnie na którejś ze ścian.



Mojej choroby mam już dość. Nie znoszę leżeć bezczynnie w łóżku. Siedzenie w domu jest fajne, ale tylko wtedy, kiedy można robić tysiąc rzeczy. Dziś już nie wytrzymałam. Upiekłam owsiane ciasteczka z żurawiną. Mmmm! Pychotka rozpieszczająca podniebienie.



Pozdrawiam Was jesiennie,
Agnieszka.

2 lis 2009

z całego serca. / irytacja sięga zenitu.

Mama przeglądając kiedyś zagraniczne blogi trafiła na serduszko haftowane krzyżykami składające się z literek. Bardzo jej się spodobało i poprosiła mnie o poszukanie wzoru. Uruchomiłam zasoby dziewczyn z pewnego forum i... wzór załatwiłam. Mama wyszyła już dwa takie serduszka - trzecie jest w trakcie. Było już serduszko w odcieniach szarości, ja mam w odcieniach różu, robi się w brązach. Prawda, że słodkie?


__________________________________________________________

Ostatnio miałam kolejną (nie)przyjemność poparzyć się kawą. Jak to się stało? Już tłumaczę.
Lubię latte. Teraz, kiedy na dworze jest zimno, kawa na wynos przyjemnie potrafi rozgrzać od środka i od zewnątrz - ciepły kubek rozkosznie grzeje dłonie. Ale NIE JEST przyjemnością dostać latte, które ma taką temperaturę, że nie da się utrzymać kubka ( pomijam fakt, że nie dano mi kołnierza chroniącego dłonie ), a próba napicia się owej kawy skutkuje poparzeniem języka i siarczystym "cholera jasna" wydobywającym się z moich ust. Jak to jest, że niektóre kawiarnie ( BARDZO niektóre ) potrafią zaserwować kawę ogrzewającą, a nie parzącą swojego gościa? Jak to jest, że w latte, w którym przecież jest bardzo dużo mleka wyczuwam wręcz kwaśny ( nie kwaskowaty ) smak espresso? Jak to jest? Czy właściciele kawiarni oszczędzają na szkoleniach swoich pracowników, czy może to bariści nie lubią swojej pracy? A to że znaleźli się za barem i muszą obsługiwać kolejnego klienta jest zupełnym przypadkiem? Może przychodzą do pracy z cierpiętniczą miną i myślą "znowuuu...". Mam dość. Zaczynam żałować każdych 10,- które wydałam ostatnio na kawę. Dostaję zbyt gorący, kwaśny napój, który ANI TROCHĘ nie umila mi spaceru po jesiennym Poznaniu. Wolę odpuścić i poczekać na kolejną wizytę w kawiarni, w której wiedzą w jaki sposób należy przygotować kawę satysfakcjonującą swojego, spragnionego pysznej kawy, gościa.