Niektóre przedmioty, wydawałoby się, są bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Nic tylko tę rękę po nie wyciągnąć. Wygląda to tak prosto i nieskomplikowanie, ale jednak nie zawsze takie bywa. Tak też miała się sprawa z metalową tablicą, którą prawie 3,5 roku temu zobaczyłam w garażu mojego J. Zachwyciłam się, powzdychałam i... nadal tam wisiała. Kiedy w marcu tego roku wprowadziliśmy się do naszego mieszkania, temat powrócił. Chodziłam wokół tablicy, męczyłam mojego J. Wciąż bezskutecznie. Mijały dni, tygodnie i miesiące, aż pewnego dnia - nie wiedzieć czemu - J. zgodził się ją przywieźć. Podejrzewam, że nie mógł dłużej znieść mojego marudzenia i opowiadania o tym, jak dobrze bedzie owa tablica wyglądała powieszona w sypialni, nad komodą.

Póki co testuję jej dopasowanie. Mnie się podoba. Jest niepowtarzalnym akcentem definiującym nasze mieszkanie. Śmiem twierdzić, że nikt inny (kto jeszcze taką tablicę posiada) nie wpadłby na tak szalony pomysł, żeby powiesić ją w syialni i zrobić z niej jeden z ważniejszych akcentów w całym domu. Zastanawia mnie jej historia - szukam informacji o "Cacao Bensdorp", ale głównie znajduję aukcje puszek i pocztówek na Ebay'u. Chciałabym dowiedzieć się, jak właściwie trafiła do Dziadka mojego J. Myślę, że to może mi się nigdy nie udać. To nie szkodzi. I tak uważam, że ten wielki, granatowy szyld to prawdziwy skarb. I zamierzam dać mu godne miejsce. A Wy? Zdecydowalibyście się na taką ozdobę Waszych domów?
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,
Agnieszka
PS. Dziękuję Wam za pomocne komentarze pod poprzednim postem. Mój pierwotny pomysł kolorystyczny (butelkowa zieleń i miodowy) totalnie się zmienił. Fotele będą w kolorach szarym i szaroniebieskim.