Kiedy nauczyłam się czytać, zaczęłam książki dosłownie pochłaniać. Najpierw rodzice kupowali mi nowe egzemplarze, ale kiedy jedna książka starczała na kilka dni, Mama stwierdziła, że czas zapisać mnie do biblioteki. Pani Bibliotekarka zaprowadziła mnie do działu dla najmłodszych dzieci, w którym książki "do prawdziwego czytania" stanowiły niewielki procent. Szybko skończył mi się materiał czytelniczy. Przeskoczyłam o poziom wiekowy wyżej, żeby w ciągu kilku miesięcy przeczytać wszystko, co miała mi do zaoferowania osiedlowa biblioteka. Zaczęłam czytać lektury obowiązkowe i dodatkowe. Uwielbiałam siadać na łóżku pod kołdrą i zatapiać się w historiach, które sama chciałabym przeżyć. Rodzice nie raz gonili mnie do spania, bo potrafiłam nad książką spędzić wiele godzin, czasami do późnej nocy.

Uwielbiałam książki, które jako mała dziewczynka czytała moja Mama - historie Misia Paddingtona, "Pamiętnik Czarnego Noska", czy "Karolcię" i historię jej zaczarowanego koralika - ach jakże chciałam znaleźć taki koralik! Historię o "Zajączku z rozbitego lusterka" czytała mi Mama. Ostatnio znalazłam wydanie z 1983r na Targu Staroci i za złotóweczkę wróćiło ze mną do domu
Jednak najukochańsza książką wszechczasów do której wracam bardzo często - ostatnio kilka dni temu - są... "Dzieci z Bullerbyn". Przygody tych dzieciaków bawią mnie do dziś i chętnie sięgam po tę książkę od wielu wielu lat. Kiedyś myślałam nawet, że wybiorę któreś z imion bohaterów dla swoich dzieci, ale to byłaby chyba zbyt wielka fanaberia.
Ciekawa jestem czy Wy też czytacie książki ze swojego dzieciństwa. A jeśli tak, to jakie?
Mi marzy się ostatnio kupienie całej kolekcji Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz - kto wie, moze teraz będę miała czas, żeby wrócić do szalonej rodziny Borejków...?
Pozdrawiam Was trochę sentymentalnie,
Agnieszka.