30 mar 2011

kolejne powroty.

Od soboty jestem w domu. Tyyyle się działo, że nawet nie miałam chwili, aby spokojnie napisać, że już wróciłam.

W sobotę naszego łaciatego Misia Uszatka pogryzł pies i Toffik stracił część ucha. Byliśmy na szyciu i na szczęście wszystko póki co goi się dobrze. Silna i zdrowa jest ta nasza ruda bestyjka, więc mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Zdjęcie Misiaka mam, ale oszczędzę Wam tego smutnego widoku - Rudy wygląda jak prujący się miś...

Po dwutygodniowym pobycie w Warszawie i MPB 2011 mogę się pochwalić, że na dzień dzisiejszy jestem 5tą baristką w Polsce - myślę, że jak na pierwszy raz to całkiem nieźle, choć moja ambicja podpowiada mi, że mogłoby być lepiej. Za rok!



Po raz kolejny przekonałam się, że miło jest, kiedy druga osoba słucha tego co mówię. Kobiety kochają dostawać kwiaty, a jeśli mężczyzna postara się i słucha, jakie lubią NAJBARDZIEJ, to wtedy jest naprawdę miło. Mój mnie słucha i wie, że niekoniecznie lubię róże. Dlatego jeśli już dostaję kwiaty, to są to takie, które uwielbiam. W sobotę dostałam kosz przepięknych miniaturowych bratków. I jak mam nie myśleć, że On jest najkochańszy na świecie?



Pozdrawiam Was serdecznie!

PS. W piątek znowu zaczyna się szaleństwo - jedziemy na narty do Livigno!

9 mar 2011

pudrowy róż.

Kiedyś nie znosiłam tego koloru. Kiedyś kiedy byłam kilka lat młodsza wydawało mi się, że taki kolor charakteryzuje puste lalunie, jest za słodki i za różowy. Dziś uwielbiam ten odcień. Gdybym mogła decydować pewnie choć jedną ścianę w sypialni pomalowałabym na taki kolor. Jest przytulny, delikatny, nie męczy oczu. Myślę o nim od wczoraj, od kiedy to na moim stoliczku zrobionym z podstawy od Singera zagościł piękny, oszałamiająco pachnący bukiet - jest przecudny!





Kiedyś myślałam, że chciałabym mieć swoją kwiaciarnię. Teraz myślę o czymś innym - może powinnam zostać baristką-florystką? Skala moich zainteresowań jest szeroka i dzięki temu nigdy się nie nudzę. Rośliny, kuchenne podboje, kawa, fotografia - może kiedyś coś z tego będzie?

Pod koniec zeszłego roku przyjechał do nas pan stolarz i podjął się przygotować dla mnie blat do mojej ukochanej singerowej podstawy. Otóż wytłumaczenie jak ma wyglądać kawałek drewnianej płyty wcale nie jest takie proste. Oprócz podania wymiaru i grubości musiałam zadecydować o tym jak bardzo zaokrąglić brzegi i czy profil blatu ma być ścięty prosto czy trochę zaokrąglony. Dobieranie koloru było już kwestią pana stolarza - zabrał moją ramę od lustra i obiecał dobrać kolor najlepiej jak potrafi. Tydzień temu przywiózł gotowy blat, już chciał przykręcać do podstawy, ale... coś mnie tknęło i kazałam mu go położyć "na lewą" stronę. Na "mojej" stronie było więcej sęków, faktury, była tym czego szukałam! I tak oto mam swój wymarzony stolik z przykręconym "do góry nogami" blatem. Jestem nim zachwycona, bo jest niezbyt duży, ale rewelacyjnie sprawdza się w roli biurka czy małego stoliczka.
No i pięknie wygląda na zdjęciach!



Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka.

PS. Wianek zrobiła moja Mama, ja dowiązałam tylko kokardkę i gotowe! Proste rozwiązania są najlepsze i zwyczajnie urocze.

5 mar 2011

co doprowadza mnie do białej gorączki.

Dzisiaj muszę uzewnętrznić swoją złość. Taki dzień. Bo weekend bez słońca, a cały tydzień było ładnie. Bo chciałam zrobić piękne śniadanie a wyszły mi... kapciowate cosie. Ale po kolei.
Generalnie jestem osobą pozytywnie nastawioną do świata, nie tak łatwo mnie zdenerwować - zdecydowanie utemperowałam swój charakter w ciągu ostatnich lat. Lubię ludzi, lubię z nimi przebywać i z nimi rozmawiać. ale jest jedno podstawowe ALE... Lubię swoją pracę, w której owych ludzi spotykam, mamy stałych gości, z którymi lubimy poplotkować, pośmiać się - znamy ich potrzeby, a oni znają nasz sposób pracowania. Szanujemy swoje przyzwyczajenia. Czasami jednak przychodzą ludzie, którzy doprowadzają mnie do szału. Wchodzi gość, ja grzecznie stojąc przy kasie witam go uśmiechniętym "Dzień dobry!" i co dostaję w zamian? Ignorancję! Już wtedy wiem, że się "nie dogadamy". Nie czuję takich osób, nie mam ochoty pomagać im w wyborze tego, na co mają ochotę z szerokiego menu kawiarni. Najgorzej, kiedy ktoś taki podchodzi do kasy i mówi "Duże latte / małe cappuccino / cokolwiek innego". Ciśnie mi się wtedy na usta "Poproszę?!" i przysięgam, obiecuję, że kiedyś nie wytrzymam. Nie cierpię ludzi, którym wydaje się, że my jesteśmy za barem po to, żeby usłużnie wykonywać ich polecenia. Wydanie 15zł na kawę naprawdę nie obliguje do zachowywania się jak pan i władca wszechświata. Stary Browar to dość prestiżowe centrum handlowe. Wydawałoby się, że do takiego miejsca przychodzą raczej eleganccy ludzie z klasą. Nic bardziej mylnego! Oprócz cudownych osób, które są stałymi bywalcami kawiarni, jest masa przypadkowych, koszmarnych ludzi. Przysłowiowa słoma z butów ciągnie się za nimi już od progu. I przysięgam: kiedyś nie wytrzymam i naprawdę komuś "odburknę" - bo nienawidzę kiedy komuś wydaje się, że jest lepszy, kiedy nie ma ku temu powodu, i na dokładkę to pokazuje wszem i wobec.



Drugim powodem mojej frustracji są poranne, cynamonowe wypieki. Chciałam zrobić Mamie i mi babskie śniadanko - bułeczki, konfitura malinowa, serek śmietankowy, kakao... Plan byłcudowny! Wszystko super przygotowane, ładnie podane tylko te cholerne bułki wyglądały jak małe chleby / ciasta / kapcie. Uparłam się więc i właśnie wstawiłam do pieca drugą partię. Żeby sprawdzić, czy to ze mną jest coś nie tak, czy o co chodzi. Tym razem ciasto ugniótł mi Kiciuś i wyszło rewelacyjnie gładkie, i pięknie rośnie. Nie podejmę się już wyrabiania drożdżowego ciasta ręcznie - co to to nie. Bo i po co, kiedy sama nie muszę tego robić? Uff.
Każdemu, kto dotrwał do końca tego marudnego posta serdecznie gratuluję i zapraszam na cynamonowe bułeczki - bo tym razem się udały!

Pozdrawiam,
Agnieszka.