25 lis 2016

współlokator.

Miesiąc temu do naszego domu wprowadził się on - elegancki, cichy i - dziś już to wiem - niezastąpiony. Oskar.

Kim jest?



Ostatnio wspominałam Wam o zapaleniu krtani, które bezlitośnie atakowało Starszego Brata w poprzednim sezonie jesienno-zimowym. Mam już opracowane sposoby, jak radzić sobie w sytuacji, kiedy ta nieszczęsna choroba nam się przydarzy. Ale jak bronić się przed rozchorowaniem?

Tej jesieni, to ja rozpoczęłam coroczną akcję "chorowanie" - od prawie dwóch tygodni kaszlę i boli mnie gardło. Niestety rozprawienie się z przeziębieniem w moim przypadku jest niełatwe - Mama karmiąca to dość trudny "materiał" do leczenia. Chłopców póki co udaje mi się jakoś chronić.

Kiedy tylko zrobiło się chłodno, a kaloryfery nabrały przyjemnej temperatury, od razu poczułam, że czas uruchomić nawilżanie. Najlepiej w każdym pomieszczeniu, w którym ktoś śpi. Tym razem, postanowiłam jednak wypróbować inny niż znane mi dotąd nawilżacze ultradźwiękowe. Najbardziej zależało mi, aby poziom nawilżenia w pokoju T. był optymalny, bo to szczególnie On narażony jest na choroby układu oddechowego.  Postawiłam na wspomnianego wyżej... Oskara - ewaporacyjny nawilżacz powietrza szwajcarskiej firmy Stadler Form.



Ewaporacja to trudno brzmiąca nazwa... parowania, które najbardziej zbliżone jest do naturalnego nawilżania. Zatem nawilżacze ewaporacyjne działają na najprostszej zasadzie, jaką możemy sobie wyobrazić - odparowują wodę do powietrza. Suche powietrze przepływa przez "maty", które po części zanurzone są w wodzie nawilżające, a następnie odparowywane jest do otoczenia w odpowiedniej wilgotności. Zawartość wody w powietrzu w sezonie grzewczym spada do ok 20-30%. Optymalna waha się na poziomie 45-55%. Wyobraźcie sobie zatem  jak sucho jest jesienią i zimą w naszych domach. Takie powietrze przyczynia się do przesuszania śluzówek nosa i gardła, co oznacza że wirusy i bakterie mają uproszczoną drogę dotarcia do naszych organizmów. We wnętrzu Oskara znajduje się kostka jonizująca z kawałkami srebra, która odpowiada za eliminację wszelkich bakterii oraz drobnoustrojów znajdujących się w wodzie.

To nie tak, że samo nawilżanie powietrza uratuje nas przed chorobami. Ale jestem przekonana, że jest ważnym składnikiem budowania naszej odporności. My dodatkowo postawiliśmy na tran, oraz probiotyk. Podaję je Starszemu od jakiegoś czasu, i widzę, że wspomniany ostatnio katar skończył się bez poważniejszych konsekwencji. Mam nadzieję, że uda nam się tak wytrzymać jak najdłużej.

Niewątpliwie ogromnym plusem tego typu nawilżacza jest fakt, że nie wytwarza on wilgotnej mgiełki jak w przypadku nawilżaczy ultradźwiękowych. Tutaj cząsteczki wody są tak bardzo rozbite, że nie mamy efektu "moczenia" podłoża wokół nawilżacza. Dla mnie to bardzo ważne, bo Oskar stoi na komodzie w pokoju T. - byłoby mi bardzo szkoda, gdyby uległa zniszczeniu przez zalanie. Jest jeszcze jedna rzecz, którą bardzo w nim lubię. Ma wbudowane kontrolki (których światło można wyłączyć) poziomu nawilżenia powietrza. Świecą na niebiesko. U nas nawilżacz stał się niejako... lampką nocną. Delikatne światło pozwala mi widzieć, czy mój Synek już zasnął. To ułatwia usypianie!

Na koniec kilka faktów o Oskarze:

jest nawilżaczem ewaporacyjnym - nie "moczy" podłoża na którym stoi
ma wbudowany higrometr - poziom nawilżenia zawsze będzie optymalny, bo automatycznie zmniejszy/zwiększy szybkość nawilżania, jeśli zajdzie taka potrzeba
można stosować w nim olejki eteryczne (nie próbowałam, zobaczymy jak poradzi sobie z Olbasem, którego używam przy przeziębieniach)
wyłączy się, kiedy skończy się w nim woda
sprawdziłam, że przy pełnym zbiorniku pracuje bez przerwy przez dwie noce (2x 12h)
występuje w kilku kolorach - możemy dobrać go do wystroju otoczenia
Podsumowując: zima i dzieci to niestety często także choroby. Jeśli nawilżanie powietrza choć trochę ratuje nas przed chorowaniem, to ja na pewno będę to robiła.


Ciekawa jestem jakie macie doświadczenia z nawilżaczami? Jakiego typu nawilżaczy używacie? Dajcie znać!

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,
Agnieszka

Wpis powstał we współpracy ze Stadlerform Polska.

22 lis 2016

kalendarz adwentowy 2016.

W tym roku z Kalendarzem Adwentowym czuję się trochę jak z... falstartem. Ale mam na to jedno, naprawdę dobre wytłumaczenie - muszę korzystać z wszelkich możliwości, aby napisać tu na blogu jakiś post, bo kiedy zaplanuję sobie, że "dziś siadam i piszę", to albo Starszy zaczyna pociągać nosem, albo Młodszy wcale nie ma ochoty spać. O 22 po takim dniu pełnym atrakcji po prostu padam na dziób i... zasypiam na stojąco.

Zdaję sobie sprawę, że taka ilość prezentów potrafi nieźle obciążyć budżet, więc zbierałam je już od dłuższego czasu. Jeśli coś z mojej listy wpadnie Wam w oko, zdążycie to kupić np. na Mikołajki (a w ten piątek dodatkowo w wielu miejscach będą zniżki - w końcu to Black Friday!). Ogromną przyjemnością oprócz kompletowania zawartości było... pakowanie! Zawsze mam "zachomikowane" szalone ilości wstążek, sznureczków, dodatków i papierów. W takich chwilach nie muszę się martwić, w co zapakuję te wszystkie drobiazgi. Wyciągam cały zapas i...








W tym roku o pomoc w przygotowaniu numerków do kalendarza poprosiłam Olę z Letters Of Mine. Proporczyki z tej małej manufaktury pokazywałam Wam już u nas kilkukrotnie. Bardzo je lubię. Któregoś wieczora, podczas usypiania J. rozmyślałam sobie, jakby tu spakować i udekorować Kalendarz Adwentowy. I wpadłam na pomysł, żeby przygotować etykietki z numerami wielokrotnego użytku. Napisałam do Oli o swoim pomyśle, przegadałyśmy kilka godzin projektując każdą tabliczkę po kolei i kilka dni później etykietki były już u mnie. Jak Wam się podobają? Ola wprowadziła je do sprzedaży, więc jeśli macie ochotę użyć ich przy dekorowaniu swojego Kalendarza, koniecznie do niej napiszcie.

Tymczasem kilka osób na moim instagramie podpytywało mnie, co włożyłam do kalendarza. Lista drobiazgów dla T. (bo to on będzie rozpakowywał paczuszki, J. jest jeszcze za malutki) poniżej. 
Mam nadzieję, że coś się Wam spodoba i wykorzystacie moje pomysły u siebie.


Pod numerkami kryją się zadania do wykonania:

  • Przygotuj buciki - umyj i wyszoruj szczoteczką. Postaw przy swoim łóżku i zobacz co stanie się rano!
  • Wczoraj dostałeś foremki do robienia pierniczków. Zaproś Mamę i Tatę i razem upieczcie pyszne ciasteczka.
  • Przygotujcie z Tatą karmnik dla ptaszków i zawieście go na Twoim balkonie. Kupcie ziarenka i słoninkę i obserwujcie przylatujące ptaki.
  • Jedź z Tatą wybrać choinkę. Przywieźcie ją do domu i wszyscy razem ubierzcie własne, świąteczne drzewko.
  • Przygotujcie pachnące ozdoby z pomarańczy i goździków i postawcie je obok świeczek.
  • Zróbcie stemple z ziemniaków i przygotujcie ozdobny, stemplowany papier do pakowania prezentów.

Dodatkowo zapakowałam kilka drobniejszych i kilka odrobinę większych przedmiotów. Każdy z nich równie dobrze mogłyby znaleźć się w bucikach jako prezent na Mikołajki, oraz jako prezent pod choinką.
  • Książeczki o Kici Koci - TU
  • Książeczki o Albercie Albertsonie - TU
  • Drewniane dinozaury do składania Janod - TU i TU - mamy jeszcze jednego, ale porwał go T. jak tylko nieostrożnie odpakowałam paczkę przy Nim
  • Magnetyczną rakietę Janod - TU
  • Kredki w ozdobnym pudełeczku - TU
  • Foremki do pierniczków (związane z jednym z powyższych zadań do wykonania) - TU
  • Drewniane autka - TU
  • Farby w tubkach - TU
  • Ręcznie robiony aparat fotograficzny z Manufaktury Miło - TU
  • Drewniane grzybki - TU
  • Piórnik-rybka Don Fisher - TU
  • Tęcza motoryczna Smallfoot - TU
Jak Wam się podoba nasz Kalendarz Adwentowy? Muszę przyznać, że pogoda, którą mamy za oknem sprawiła, że dziwnie robiło mi się te świąteczne zdjęcia. Pakowanie paczuszek natomiast, sprawiło mi wielką frajdę i najchętniej postawiłabym gotowy kalendarz w pokoju T. Muszę jeszcze zaczekać, ale już całkiem blisko grudzień i mój ukochany czas w roku.

Pozdrawiam Was serdecznie,
Agnieszka.

7 lis 2016

przeganianie potwora.

Kiedy dostałam maila z pytaniem o napisanie posta o aspiratorze Katarek, w pierwszym odruchu pomyślałam sobie, że to kiepski pomysł. Jednak już chwilę później dotarło do mnie, że to jedna z tych rzeczy, które poniekąd "ratują nam skórę" odkąd jesteśmy Rodzicami. I gdybym miała taką moc sprawczą, darowałabym go każdej Mamie przy wypisie ze szpitala po urodzeniu Dziecka.


Jak pewnie część z Was pamięta, Starszak urodził się za szybko. Jest tzw. późnym wcześniakiem - urodzonym na przełomie 34/35tc. Szczęśliwie na tę chwilę nie mamy większych problemów. Udało nam się wyjść z wcześniactwa całkiem obronną ręką. Jest jednak jedna rzecz, która - szczególnie w okresie jesienno-zimowym - spędza nam sen z powiek. Zapalenia krtani. Nawracają często i są mocno uciążliwe. To niestety pamiątka po okołoporodowym Zespole Zaburzeń Oddychania (ZZO). A zaczynają się od... kataru.



Kiedy pierwszy raz T. miał katar, wyciągnęłam z wyprawki przygotowaną jeszcze w ciąży Fridę - aspirator, którego używa się poprzez wciąganie powietrza przez rurkę... własnymi ustami. Po pierwsze już sam opis brzmi źle, a po drugie... ten sposób jest po prostu nieskuteczny. Zanim uda nam się wyciągnąć katar z noska rozzłoszczonego niemowlęcia, Frida rozpada się na części pierwsze. Fatalnie! Dodatkowo gąbkowy filtr, w który jest wyposażona, kompletnie nie powstrzymuje przenikania bakterii i wirusów do układu oddechowego rodzica. W efekcie... i my się rozchorujemy. 


Muszę się Wam do czegoś przyznać. Bałam się Katarka. Kiedy pierwszy raz przeczytałam o nim te kilkanaście miesięcy temu, pomyślałam sobie: "Szaleństwo! Podłączać dziecko do odkurzacza?!" A potem infekcja mojego Synka zaczęła przybierać na sile i... zdesperowana pobiegłam do osiedlowej apteki.
Po powrocie do domu podłączyłam Katarek do odkurzacza i... przyłożyłam do własnego nosa, żeby sprawdzić co będzie czuło moje Dziecko. Otóż odczucie było zdecydowanie inne od spodziewanego - miałam wrażenie jakby ktoś dmuchał mi w nos, a nie coś z niego wyciągał. To takie uczucie, jakby zawiał nam w nos wiatr. Nic strasznego! Przyłożyłam aspirator do małego noska i... byłam w szoku. 

Nie będę Wam o tym opowiadać. Jedno jest pewne - oczyszczony został nie tylko nos, ale także zatoki. Od tej pory, jak tylko zauważę, że noski zaczynają się zapychać - sięgam po aspirator. Idealnie, jeśli przed czyszczeniem zakropimy nos kilkoma kroplami soli fizjologicznej. Rozrzedzi wydzielinę i zdecydowanie ułatwi jej usuwanie. 

Często osoby, które po raz pierwszy widzą, jak przygotowuję "stanowisko" do czyszczenia noska, są w szoku: "Podłączasz go do ODKURZACZA?!" A ja tylko się uśmiecham i robię swoje. 
Po powrocie ze szpitala z Młodszym Bratem, miałam wrażenie, że źle mu się oddycha - Maluszek sporo ulewał, przez co mleko momentami znajdowało się także w nosku. Kilka kropelek soli fizjologicznej, Katarek i po sprawie.




Dziewczyny, nie zdecydowałabym się na napisanie tego posta, gdyby nie fakt, że używam aspiratora Katarek już dobrze ponad półtora roku. Przy jakiejkolwiek infekcji dróg oddechowych odkurzacz zawsze stoi u nas na posterunku. To najszybsza, najskuteczniejsza i zupełnie bezpieczna droga do czystego noska Maluchów. Pamiętam swój strach przed nim. Naprawdę nie ma czego się bać, a taki sposób czyszczenia nosa zasługuje na Nobla - choroby zwalcza się zdecydowanie szybciej, kiedy noski są czyste, a wydzielina nie spływa po gardle. Sądzę, że gdyby nie Katarek, nasze chorowanie kończyłoby się nie na krtani, a na oskrzelach lub - co gorsza! - na płucach.

Pozdrawiam Was serdecznie,
Agnieszka.

Wpis powstał we współpracy z marką Katarek.

18 paź 2016

wyzwanie. / wnętrze biura.

Wyzwanie jest wtedy, kiedy urządza się komuś wnętrze i trzeba brać pod uwagę jego zachwyty i rozczarowania. Wyzwanie jeszcze większe jest wtedy, kiedy do dyspozycji ma się nieograniczone ilości sklepów internetowych, dostęp do firm które wykonują meble oraz do inspiracji we wnętrzarskich magazynach - można zwariować od mnogości rozwiązań. A ogromne robi się to wyzwanie wtedy, kiedy urządza się wnętrze biura - przestrzeni jakby nie patrzeć publicznej. Trzeba pamiętać o poszanowaniu pewnych zasad (no nie wstawimy sobie wielkiego, różowego, opierzonego...hmmm... flaminga np.), ale też urządzić to miejsce w taki sposób, aby zapadło w pamięć odwiedzającym je ludziom, a przede wszystkim było funkcjonalne i miłe dla oczu osób w nim pracujących.




Urządzanie tego biura zajęło kilka miesięcy. Meble, które zostały wykonane przez markę Hoom.co wg przedstawionego im projektu, uzupełnione zostały odnowionymi, PRLowskimi fotelami i krzesłami. Dodatki zbierane były powoli i starannie. Wszystko zachowane jest w pewnej naturalnej palecie barw i przełamane zostało tylko ciepło żółtą barwą tkaniny obiciowej na fotelach, którą wyszukałam w internecie.





Zależało mi na zachowaniu pewnego poziomu elegancji w tym miejscu, ale chciałam też przełamać ten nieco pałacowy charakter sztukaterii. Wiedziałam, że nie możemy pójść w ciężkie, klasyczne drewniane meble. Że biel wnętrz pięknie uzupełni rozbielony odcień dębowego drewna, a mocnego charakteru dodadzą czarne elementy. Zieleń także okazała się strzałem w 10. Muszę przyznać, że jestem naprawdę dumna z tego projektu, a upieranie się przy pewnych rozwiązaniach było zasadne.




Brakuje tu jeszcze kilku dodatków, zawisnąć muszą stare dokumenty, które oprawiliśmy w ramy wykonane z różnego rodzaju drewna i metalu. Chciałabym także wymienić pozostałe lampy (idealne byłyby te od LampaLOFT). Mam nadzieję, że za jakiś czas uda mi się pokazać Wam jeszcze kilka kadrów z tego pięknego miejsca.
Jak Wam się podoba takie wnętrze biura? Myślicie, że będzie miłym miejscem do pracy?

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję, że zaglądacie!
Agnieszka.

Stół konferencyjny, biurko, komoda i witryna Hoom.co - TU
Krzesła i fotele - odnowione znaleziska z Allegro / OLX
Lampa w sali konferencyjnej - TU
Plakat Polska i Poznań - TU
Oplątwy - TU

29 wrz 2016

sypialnia dopięta na ostatni guzik.

Dziś chciałabym Wam pokazać naszą sypialnię z innej perspektywy. Kilka dni temu widzieliście kącik jaki stworzyłam w niej dla naszego młodszego Synka. Skupiłam się na tym miejscu naszej sypialni celowo omijając przeciwległą ścianę. Po drugiej stronie sypialni też nastąpiła zmiana, która wymaga uwiecznienia. Uwielbiam ten efekt!

Dawno już zarzuciłam pomysł trzymania się kurczowo bazowych skandynawskich kolorów: czerni, szarego i bieli z dodatkiem drewna. No nie potrafię! Choćbym chciała - nie potrafię. Mocny, głęboki granat starej tablicy, która wisi nad komodą, jest tego doskonałym przykładem.


Mój szalony pomysł wymiany gałek w ikeowym Hemnesie spodobał się nie tylko mi - Krysia z AmazingDecor pomogła mi w realizacji. Dziękuję! Oryginalnie są to drewniane wieszaczki marki HK Living, które ja postanowiłam wykorzystać jako uchwyty w komodzie.
Biedny ten mój J. pomyślicie. Ano biedny, bo ciągle męczę go kolejnymi pomysłami, albo już wcielonymi w życie zmianami, które zastaje po powrocie z pracy. Cóż poradzę, ja tak muszę! Ostatnio idzie mi to ciut wolniej, no ale dwójka maluchów w domu trochę mnie jednak tłumaczy, prawda...?






Polubiłam przełamywanie skandynawskiej prostoty elementami w stylu etnicznym - lampa-kosz czy makrama, którą uplotłam leżąc w szpitalu z maleńkim J. w brzuchu nadają jej ciepłego, naturalnego charakteru.



Jak Wam się podoba? Muszę przyznać, że ja najchętniej spędzałabym całe dnie w sypialni. W moim odczuciu jest bardzo przytulna. I taka... nasza. 
Coraz bardziej czuję, że zbliżam się do celu w dekorowaniu naszego mieszkania. Wyszukiwanie dodatków i mebli na tym etapie jest już tylko i wyłącznie ogromną przyjemnością. Dawkuję więc ją sobie po trochu i co rusz coś zmieniam. Mieszkania urządzone od A-Z na raz nigdy nie mają takiej duszy jak te, które dekoruje się latami. To własnie cała magia!

Ciekawa jestem, jak Wam się podoba?

Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka

Wieszaczki HK Living użyte jako gałki - TU
Makrama pleciona ze sznurka - DIY
Oplątwa na bukowym kubiku - TU

20 wrz 2016

mała rzecz, a cieszy. / REGAŁKA.

Pamiętacie może, jak rok temu szukałam komody w stylu PRL marząc, że jak już ją znajdę, to postawię w pokoju T. jako mocny akcent? Otóż tak to ze mną jest, że zdarza mi się przyciągać różne przedmioty. Któryś już raz myślałam o czymś intensywnie i to coś stanęło na mojej drodze. 
Komoda w stylu retro, modern lub vintage to teraz prawie że must have w większości polskich mieszkań pokazywanych na blogach wnętrzarskich. Lubię ten trend. Pozwala na spersonalizowanie wnętrza i nadanie mu niepowtarzalnego charakteru. Co zatem zmieniło się w kwestii naszej komody? Chciałam odebrać jej trochę powagi. Nadać jej takiej dziecięcej wesołości. I wtedy znalazłam gałki od REGAŁKI. Na stronie przepadłam na kilka godzin, wybierając, komponując, wrzucając do wirtualnego koszyka kolejne uchwyty. W końcu uznałam, że mam już to czego potrzebuję i... czekałam na kuriera z moją paczką.



Pokój Starszaka, to moje oczko w głowie. Wyszukiwanie dodatków, mebli i przeróżnych smaczków stało się jednym z moich ulubionych zajęć. Inspiracji poszukuję właściwie bez przerwy,szczególnie teraz kiedy znowu nastał czas nocnych karmień. 






Ciekawa jestem co myślicie o mojej wersji dziecięcego pokoju? W osobnym poście pokażę Wam kącik do pracy, który przygotowałam dla T. Brakuje mi w nim jeszcze kilku drobiazgów, dlatego tak się z tym ociągam. Ale uwierzcie mi, jest śliczny! Niebawem czeka nas zmiana łóżeczka niemowlęcego na dziecięce. Wciąż jeszcze waham się, jakie powinno być. Pomysł co prawda już świta mi w głowie, ale jeszcze nie jestem go na 100% pewna.




Jak widzicie nie tylko komoda dostała nowe gałeczki. Oferta REGAŁKI w 100% wstrzeliła się w mój gust. Uchwyty są w pięknych, nasyconych kolorach, bardzo ładnie wykonane. Wymieniłam więc wszystkie uchwyty na te regałkowe i jestem zachwycona efektem.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,
Agnieszka.

Gałki w komodzie, szafie i półeczce - TU.
Pościel w kropelki - TU.
Szklane balony - kupione stacjonarnie.
Mata z frędzlami - TU.
Półki hexagony - TU.
Łapacz moli - DIY.

13 wrz 2016

codzienne rytuały.

WYNIKI:

Doskonale pamiętam ten czas. Oczekiwanie, radość i nutka niepewności. Droga W. odezwij się proszę na agafleischer@gmail.com z adresem na ktory ma zostać wysłany wygrany zestaw. GRATULACJE!

Choć Staś jest jeszcze w moim, rozrastającym się z każdym dniem, brzuchu, i każdy dzień wypełniają najróżniejsze wyobrażenia, jak to będzie, gdy ten mały Cudak będzie już nie we mnie, a obok mnie, to już teraz mamy swoje małe rytuały. Poranki są zarezerwowane dla taty, który przed pójściem do pracy prowadzi monolog skierowany do Staśka, który pełen jest obietnic w stylu: "Bądź grzeczny i nie kop mamy. Za dwa chupa chupsy? No dobra". I w ten oto sposób nasze nowo narodzone dziecko zostanie przez tatę obdarowane całym wagonem lizaków. :) Wieczory z kolei zarezerwowane są dla nas. Leżę lub siedzę i obserwuję, jak Stasiu wprawia mój brzuch w ruch, tworząc niezliczone fale Dunaju. Opowiadam mu o mojej miłości do niego, czytam bajki, te, którymi męczyłam w dzieciństwie moją, zmęczoną po pracy, mamę i nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę jak ten stworzony przez nas Cud, patrząc na mnie, wygina swoje maleńkie kąciki ust ku górze. :)
______________

Kompletowanie wyprawki za drugim razem jest łatwiejsze i... chyba jeszcze przyjemniejsze niż za pierwszym. Dlaczego? Mamy już doświadczenie w temacie i... całkiem spory zapas gadżetów po pierwszym Maluchu. Szczególnie tak jak u nas, kiedy dzieci urodziły się rok po roku. Tym razem pozwoliłam sobie na nutkę szaleństwa. Oprócz sprawdzonych rozwiązań (o których za chwilę), wybrałam kilka, które - oprócz funkcji użytkowej - zaspokajają moją potrzebę dekorowania wnętrz trochę inaczej niż zdawałoby się oczywiste.


Kącik dla Młodszego urządziłam w naszej sypialni, bo Starszak śpi w swoim pokoju i przesypia (zasadniczo) całe noce - szkoda byłoby zakłócać mu spokojny sen. Postanowiłam utrzymać go w stonowanych odcieniach. Oczywiście pojawiają się w wyprawce moje ukochane musztardy i miodowe żółcie (szczególnie ukochałam sobie kocyk Poofi i bodziaki Coodo), ale sama baza jest stonowana i raczej neutralna. Miejsce do spania to kołyska Little Hedonist, w której znaleźć można gniazdko Done by Deer. I tu zaczyna się temat rytuałów i przyzwyczajeń. Kiedy T. był niemowlęciem, zauważyłam że duże, klasyczne łóżeczko zupełnie nie spełniało swojego zadania. Zdawać by się mogło, że taki Malec był zwyczajnie przerażony ilością miejsca, które dostał do swojej dyspozycji. Na początku było dość nerwowo - wróciliśmy ze szpitala i oczekiwaliśmy, że w domu będzie spał spokojnie i w swoim łóżeczku. Ach jakże się myliliśmy! Odruch Moro, podwyższone napięcie mięśniowe i kilka tygodni za krótko w brzuchu sprawiły, że... bardzo szybko zaczęliśmy szukać rozwiązania. Niemowlęce łóżeczko stało puste. Dopiero po jakimś czasie odkryliśmy kilka "patentów" na spokojny sen. Podstawą okazało się ciasne otulanie i... spanie między Rodzicami, czyli ograniczenie przestrzeni. Tym razem już od dnia narodzin J. byłam mądrzejsza i wiedziałam jak działać.




Poprosiłam Tatę Chłopców o przywiezienie nam śpiworka-otulacza do szpitala już w drugiej dobie po porodzie. Młodszy spał spokojnie jak aniołek. Nawet położne i pediatrzy przychodzący na codzienny obchód bardzo chwalili nasz śpiworek nazywając go żartobliwie "maciczką". Uważam, że z GroBagami warto spróbować. Dzieci są różne, niektóre lubią być ciasno otulone, a inne nie. Dla mnie najważniejszy był sposób zapinania śpiworka (kryty zamek, wszyty po całej długości umożliwia zmianę pieluszki bez rozbierania malucha) i materiał z jakiego jest wykonany - miękka, dobrej jakości bawełna. Istotne jest, aby takie śpiworki mieć w domu dwa - zawsze jeden na zmianę, kiedy drugi będziemy musieli wrzucić do prania.



W kąciku J. mam też organizer od Beaba. Podobny stoi już od narodzin Starszaka w łazience. Wiedziałam, że przyda mi się drugi, aby pieluszki, mokre chusteczki i resztę niemowlęcych gadżetów mieć zawsze pod ręką. Dzięki temu nocne przewijanie między karmieniami jest dużo sprawniejsze - nie muszę biegać ze śpiącym i głodnym J. do łazienki.





Rytuały to ważna część mojego macierzyństwa. Sprawiają, że zarówno Chłopcy jak i ja sama jesteśmy spokojniejsi. Pilnuję godzin drzemek, jeśli jesteśmy poza domem to zawsze wracamy o określonej godzinie, nie rezygnujemy z codziennych kąpieli (rozmawiałam z Tatą Chłopców i zgodnie stwierdziliśmy, że przez 20mscy T. nie był wieczorem kąpany może ze 3 razy). Wiem, że są różne modele wychowywania.Że niektórzy nie lubią schematów. Że tak bardzo powtarzalny plan kolejnych dni może męczyć i sprawiać, że ktoś będzie czuł się ograniczany. Wszystko jest kwestią potrzeb. Ja mam potrzebę uporządkowania sobie codzienności,  bo inaczej mam poczucie, że wokół mnie panuje chaos. Lubię np. wiedzieć, że przede mną drzemka T. i 2-3godziny na odsapnięcie. Być mamą dwóch Synów jest podwójnie wspaniale. Ale też podwójnie trudno i męcząco. Dlatego cieszę się, że odkąd udało mi się ustalić pewien plan dnia ze Starszakiem, całkiem nieźle idzie mi trzymanie się go. To daje poczucie stabilności. A tego mi wyjątkowo mocno potrzeba.

Ciekawa jestem jak to wygląda u Was? Lubicie rutynę i powtarzalną codzienność? Napiszcie mi o tym w komentarzach. Razem z GroCompany Polska i Deglingos Polska podarujemy komuś z Was zestaw na dobry sen: otulacz-śpiworek GroBag i przytulankę hipopotama Deglingos. Zabawa trwa do 19. września, do północy. Wyniki podam tu, na blogu.


Czekam na Wasze opowieści i serdecznie pozdrawiam,
Agnieszka

Gniazdko Done by  Deer - TU
Kocyk ColorStories - TU
Otulacz-śpiworek - TU
Organizer Beaba - TU

Proporczyk z literką - TU
Drewniane korale XXL - TU
Ozdoby z tamborków - DIY
Drabina - TU